Jeśli coś szczególnie wyraźnie cechuje publiczną debatę i
jednocześnie jest całkowicie niedostrzegalne, to zdecydowane i jednoznaczne
oderwanie postulatów od rzeczywistości.
mem za interia.pl |
licencja: (CC) Creative Commons |
Dawno, dawno temu Lech Wałęsa obiecywał po 100 milionów
(starych) złotych na głowę i cóż, nic się nie zmieniło. W miejsce działań
trudnych, wymagających konsekwencji i zdrowego rozsądku, mamy kolejne pomysły w
stylu becikowego. To nie jest plan, ale demagogia. Wie to każdy beneficjent becikowego.
Co z tego wynika? Zupełnie nic. Zajmujemy się kolejnymi pomysłami, których
jedynym celem i efektem będzie niszczenie szans na skuteczne, długookresowe i
konkretne działania prowadzące do uzdrowienia sytuacji czy to w finansach, czy
w polityce społecznej.
"To jest platforma lansowania pana Dudy. Szef "Solidarności" chce przy tej okazji wjechać do polityki"
Marek Siwiec [2]
Marek Siwiec [2]
Powyższe zdanie to również demagogia. Domaganie się zmian pro-rozwojowych w sferze tak ekonomicznej jak i społecznej bez konkretnych
pomysłów niczym innym nie jest. Jednakże. Pomimo tego, że nie jestem ani
posłem, ani członkiem jakiekolwiek partii, ani wpływowym komentatorem sceny politycznej,
wydarzeń gospodarczych czy zmian w prawie, dorzucę kilka uwag.
"Autorzy konstytucji świadomie ograniczyli instytucję referendum. Chciałbym widzieć zachwyt pana Hofmana, gdyby zostało zaproponowane i przegłosowane np. referendum ws. Aborcji"
Tomasz Nałęcz [2]
Tomasz Nałęcz [2]
Nawet nie tyle uwag, co demagogicznych spostrzeżeń. Od
dłuższego czasu trawa coraz głośniejszy medialnie atak związku zawodowego „Solidarność”
na rząd Donalda Tuska. Wsparty różnymi organizacjami, postulatami czy mniejszymi
politycznymi kanapami. Nie wspominając o piosenkarzu, którego polityczne ego
znacznie wyprzedza artystyczny talent. Ruch „Platforma Oburzonych” budowany pod
auspicjami szefa „Solidarności”, Piotra Dudy, jednoznacznie stoi na stanowisku
walki z rządem Tuska, domagając się jednocześnie reform, które uderzą w
społeczeństwo znacznie silniej niż potencjalna kolejna kadencja obecnej władzy.
Zakładając, że proponowane postulaty będą realizowane, kiedy Piotr Duda
zostanie premierem, a związki zawodowe będą dyktowały jak ma działać gospodarka,
jedyne, do czego doprowadzą, to szybka katastrofa w miejsce powolnej agonii.
"Po pierwsze - zmiana ustawy o referendum ogólnokrajowym: musimy zmienić ustawę tak, by po zebraniu odpowiedniej liczby podpisów referendum było obligatoryjne i nie mógł go odrzucić Sejm"
Piotr Duda [3]
Piotr Duda [3]
Ostatnimi czasy Duda nie eksponuje już jednego ze
sztandarowych pomysłów, by Polacy w referendum wybrali, jak długo chcą
pracować. Nie wiem, czy ta absurdalna koncepcja upadła czy jeszcze wróci, ale
może ktoś przekonał szefa „Solidarności”, że finanse państwa nie wytrzymają obecnego
systemu. Ale za to Duda i piosenkarz Kukiz domagają się wprowadzenia
obligatoryjnego referendum w przypadku zebrania określonej liczby podpisów.
Zgaduję, że wynik referendum będzie dla Sejmu i rządu wiążący. Co w praktyce
przełoży się na szybki upadek państwa. Nie dlatego, że organizowane dwa razy w
miesiącu referenda będą kosztowne dla budżetu. Dlatego, że jednym z pierwszych pytań
będzie dotyczyło obniżenia stawek podatków. I podniesienia pensji w
administracji państwowej. Naród wybierze inaczej? Retorycznie zapytam.
"Co by nie mówić klasa średnia jest podstawą demokracji. Jak się ją zarżnie ekonomicznie, to trudno będzie myśleć nie tylko o wzroście gospodarczym, rozbudowie społeczeństwa obywatelskiego i demokracji"
Jacek Żakowski [4]
Jacek Żakowski [4]
A przy okazji i podniesienia pensji minimalnej. Nie wiem jak
„Platforma Oburzonych” wyobraża sobie funkcjonowanie gospodarki rynkowej, w
której prawo odgórnie śrubuje tego typu parametry. Pomimo słuszności koncepcji,
jest ona analogiczna do becikowego. Po co tworzyć warunki do łatwiejszego
prowadzania firm i tym samym w długim okresie zwiększyć liczbę miejsc pracy i
zmniejszyć bezrobocie, co w efekcie przełoży się na wzrost pensji? Znacznie
łatwiej podnieść płace ustawowo. Co z tego, że miejsca pracy trafią do szarej
strefy, innych państw Unii czy na Daleki Wschód? Na pewno i na to znajdzie się
jakaś ustawa. Wsparta rosnącym aparatem urzędowym, dzięki czemu zmniejszy się
bezrobocie. Plan niezły. Będą pewnie problemy z finansowaniem, ale wtedy
podniesie się podatki najlepiej zarabiającym.
Uciekną? Na wszelki wypadek proponuję odebrać im paszporty. W
myśl starorzymskiej zasady jakiś paragraf przecież się znajdzie. A jeśli nawet
jeszcze go nie ma, Paweł Kukiz na pewno jakiś na poczekaniu wyśpiewa. Ważne, że
podatki krezusów zostaną w kraju. A tak bardziej serio.
Bardziej serio. Szanowni Wszyscy. Proszę przestać używać
terminu „umowa śmieciowa”. Skończcie z lansowaniem koncepcji, że pracownik jest
zatrudniony. Nie jest. Pracuje. Wykonuje określoną pracę za określone pieniądze.
Tak jest na całym świecie. Z jednej strony oznacza to, że pracownik ma mniejsze
poczucie pewności zatrudnienia. Z drugiej znacznie podnosi efektywność i
elastyczność przedsiębiorstw, co bezpośrednio przekłada się na większą chęć
zatrudniania w ramach poprawy koniunktury, między innymi dzięki możliwości
szybkiego i taniego zwalniania w przypadku jej załamania. Kontrowersyjne? Ależ
skąd. Wracając do określenia „umowa śmieciowa”. Proszę więc przestać obrażać wszystkich
zatrudnionych i zatrudniających na umowy o działo bądź umowy zlecenia.
I na koniec uwaga do absolwentów uczelni wyższych. Nie
idźcie drogą becikowego. To na Was spoczywa nadzieja społeczeństwa na tworzenie
firm i miejsc pracy. Trudniejsze niż praca w mniejszej firmie czy większej korporacji?
Oczywiście! Tylko czy kończyliście studia po to, aby piąć się w górę
korporacyjnej drabiny?
A na marginesie. Temat na jeden z kolejnych postów. Skoro
państwo uparcie finansuje studiowanie, czy nie powinno prowadzić polityki
ułatwiającej pozyskiwanie kredytów na rozpoczęcie działalności po uzyskaniu
dyplomu? Odpowiedź jest wielowymiarowa, ale czy nie powinniśmy zająć się
właśnie tym problemem zamiast demagogią?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz