Bynajmniej tytułu posta nie ściągnąłem z Szekspira (że tak
użyję spolszczonej wersji nazwiska) Williama (że tak użyję spolszczonej wersji
imienia). Tytułowa kwestia stanowi kwintesencję demokratycznego państwa. A
przynajmniej Polski.
Teoretycznie sprawa dotyczy Warszawy. W końcu dyskutujemy
nad odwołaniem prezydenta miasta a nie premiera czy prezydenta kraju. Ustawowa
grupa osób podjęła decyzję, że tak – trzeba zorganizować referendum, aby każdy
mieszkaniec stolicy mógł wypowiedzieć się czy jest za tym, aby Hanna
Gronkiewicz-Waltz odeszła, czy za tym, aby pozostała na stanowisku. Mieszkańcy
zdecydują w najbliższą niedzielę. I co dalej?
A dalej już tylko polskiej polityki zabłocona piaskownica.
Pójdziemy czy nie pójdziemy, odwołamy Gronkiewicz-Waltz czy nie odwołamy – nic się
nie zmieni. To znaczy ubędzie 2,5 miliona złotych, ale i biletów do cyrku nikt za
darmo nie rozdaje. Mniejsza już o kasę. Odwołana Hanka zostanie komisarzem, a
kolejne wybory, upływające pod hasłem „wybierz Hankę albo Kaczyńskiego pod
postacią profesora Glińskiego, Antoniego Macierewicza czy Mariusza Kamińskiego”
zapewne obecna prezydent wygra. Jest sens brać udział w referendum?
"To referendum nie jest dla Warszawy, o nią najmniej w tym wszystkim chodzi. Ono jest po to, aby udowodnić PO, że na pewno straci władzę. Ja bym nie chciał się obudzić w poniedziałek w mieście, w którym równie dobrze może zacząć rządzić Antoni Macierewicz"
szef MSW Bartłomiej Sienkiewicz [2]
szef MSW Bartłomiej Sienkiewicz [2]
Otóż udział w referendum nie ma żadnego znaczenia. Nie żeby wpływ
najbliższego głosowania na rzeczywistość był wyraźne niższy niż np. najbliższe
wybory parlamentarne. Nie jest wyraźnie niższy, ale niż na tyle, że oscyluje w
granicach zera. W wyborach parlamentarnych możemy przynajmniej zmienić proporcje
tych samych partii w tym samym Parlamencie i ewentualnie zagłosować przeciw
skrajnie absurdalnym koncepcjom. I po cichu liczyć na to, że tym razem będzie
lepiej (czytaj: nieco normalniej). Referendum nie zmieni nic, więc możemy sobie
na nie iść, możemy nie iść. A przy okazji możemy przyjrzeć się też traktowaniu
nas przez polityków.
Z roku na rok, z wyborów na wybory, czuję się coraz bardziej
jak przysłowiowe „mięso armatnie”. Nie bez powodu. O ile dawniejszymi czasy zdarzały
się jeszcze przynajmniej ciut merytoryczne debaty, o tyle teraz politycy
postanowili poprzestać na sugestii by na referendum iść lub by nie iść. I to
nam ma wystarczyć.
"Oczywiście, że tego rodzaju loty, i ze względu na spokój mieszkańców, i ze względów bezpieczeństwa, nie mogą się odbywać. I to odwołamy. Jeżeli ja mówiłem o huku, o uniemożliwianiu normalnego życia, to ja mówiłem o czymś, co ma szerszy aspekt"
Jarosław Kaczyński o samolotach nad Ursynowem [3]
Jarosław Kaczyński o samolotach nad Ursynowem [3]
Debata nad odwołaniem Hanki (że się tak z prezydent
sfraternizuję) jawi się jako klasyczne, gombrowiczowskie upupienie
społeczeństwa. Czy Hanka, która zalała tunel wzdłuż Wisły, nie odbudowała
Pałacu Saskiego, opóźniła powstanie metra i pozwoliła samolotom latać nad
Ursynowem może rządzić miastem? Z drugiej strony – jeśli nie Hanka, to
przyjdzie Macierewicz. Drżyjcie. Powody merytoryczne dla odwołania
Gronkiewicz-Waltz się znajdą. Inna sprawa czy usprawiedliwiają referendum i czy
kto inny na stanowisku prezydenta miasta by ich uniknął. Części tak, części
nie. Ale żeby je poznać, trzeba się przekopać przez sterty danych, projekcji na
przyszłość i analiz, co można było zrobić lepiej.
"Pani prezydent nikogo nie słuchała, była pochłonięta własną wizją Warszawy. Pójdę, zagłosuję, żeby każda następna władza wiedziała, że ten kontrakt może być zerwany. Jestem w stanie zapłacić nawet cenę czteroletnich rządów PiS."
Krystian Legierski, radny warszawski [4]
Krystian Legierski, radny warszawski [4]
Referendum pozostaje więc jedynie scenką, na której swoje monologi
mogą wygłaszać partyjne szczyty. Ma to swoje plusy. Z każdym kolejnym dniem mój
wewnętrzny opór przed upupieniem maleje. Coraz bardziej i bardziej, aż w końcu
osiągnę poziom bohatera powieści „1984” George Orwell’a, Winstona Smith’a.
Odniosę zwycięstwo nad samym sobą, i nawet jeśli nie pokocham Wielkiego Brata,
to przynajmniej zacznę myśleć w kategoriach narzuconych przez Partię. Dowolną.
Na koniec przydługi cytat z Romana Giertycha [1] dotyczący
referendum, który dowodzi dążenia polityków do upupienia społeczeństwa i
jednocześnie obraża każdego z IQ ponad 70.
"To jest
trochę sytuacja takiego pasażera, który przychodzi na przystanek i widzi
autobus. Tam siedzi kierowca, trochę nieudolny, leniwy, czasem popluje przy
wydawaniu pieniędzy, czasem nie wyda wszystkiego i człowiek ma już dosyć. Chce,
żeby coś się zmieniło. Nagle widzi, że przyjeżdża drugi autobus, ten który ma
być w zastępstwie i nagle się okazuje, że kierowca to znany wariat, nawet z
literką W. Może ta literka W, która zdobi plakaty PiS ma takie podświadome
przesłanie do obywateli. Jeśli człowiek ma wybór pomiędzy wariatem a leniuchem,
zawsze wybierze nieudolnego, bo wariat może zabić, a nieudolny najwyżej nie
dojedzie na czas".
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz