wtorek, 26 marca 2013

Prezydent wszystkich Polaków?

„Jeśli się reprezentuje cały naród, to reprezentuje się również ateistów, Żydów, prawosławnych, czy protestantów.”

Powyższy cytat pochodzi z wywiadu z profesor Magdaleną Środą, odnoszącego się do badania dotyczącego opinii Polaków w sprawie włączania mszy do uroczystości państwowych [1] (50% jest zdania, że uroczystości państwowe powinny posiadać elementy religijne, 37% jest przeciw, 13% nie ma zdania). Etyczka jako przykład pokazała prezydenta Francji w latach 1959-1969, Charlesa de Gaulle’a, który pomimo swojej katolickiej wiary w kościele nie klękał. Tylko czy to rzeczywiście oznacza, jak chce profesor Środa, że taka postawa oznacza reprezentowanie całego narodu? A co więcej, czy reprezentowanie całego narodu jest w ogóle możliwe?


"Na uroczystościach państwowych w ogóle nie powinno być Kościoła. Nie może tak być, że urzędnicy państwowi, którzy pracują za nasze pieniądze, ostentacyjnie dawali do zrozumienia, że bliżsi są im katolicy. Uczestniczenie w mszach przed kamerami ma znaczenie polityczne"
Magdalena Środa [1]
Przeglądając wywiad z panią Małgorzatą Terlikowską [2], żoną prokatolickiego dziennikarza Tomasza Terlikowskiego, daje odpowiedź jednoznaczną. Nie. Górnolotna idea, zgodnie z którą demokratycznie wybrany prezydent, czy dowolny inny polityk, reprezentuje cały naród, jest z definicji pozbawioną podstaw realności utopią. Jest utopią dzisiaj, będzie jutro. A co więcej – ta idea była utopią nawet we Francji de Gaulle’a. Z czego zapewne profesor Środa świetnie zdaje sobie sprawę, ale ma dziwną przypadłość używania wybranych danych do udowadniania swoich tez. Co piszę z żalem, bo w wielu koncepcjach mam podobne poglądy, i trochę mi żal, że poważny autorytet naukowy postępuje w ten sposób.

"Teraz badania pokazują, że proces laicyzacji postępuje. Blisko 40 proc. powiedziało, że rozumie ustrój polityczny Polski. Mamy przecież konstytucję, która oddziela państwo od Kościoła. Mamy też niezależność i prawa różnych Kościołów"
Magdalena Środa [1]
Ale wracając do wywiadu z Małgorzatą Terlikowską. Wysłuchując ksenofobicznych, chorych a często  po prostu dziecinnie głupich opinii jej męża, nie spodziewałem się jakiś myśli błyskotliwych i światłych. I nie zawiodłem się. Ale jedna rzecz zwróciła moją uwagę. Mianowicie sposób wychowywania dzieci. Sposób dość przerażający. Oczywiście każdy ma na tym polu pełną dowolność i może ustawiać w potomkach dowolne systemy wartości czy postępowania, ale czy zamykanie dzieci w wąskim getcie własnych poglądów ma sens?

"Świadomie wysłaliśmy córkę do szkoły katolickiej, prowadzonej przez ludzi ze środowiska, z którego myśmy wyrośli, przez osoby o bardzo ugruntowanych wartościach. Chcieliśmy, żeby miała ten sam przekaz w domu i w szkole"
Małgorzata Terlikowska [2]
I nie mam na myśli tłumaczenia, że mama i tata widzą świat w taki a nie inny sposób. Mam na myśli sytuację, w której mama i tata wraz ze swoimi poglądami stanowią jedyny istniejący świat. W świecie Terlikowskich wartości katolickie są jedynymi istniejącymi? Przekazywanymi dziecku tak w domu jak w szkole i na podwórku? Dziecku odciętemu od telewizji a zapewne i od Internetu. Obracanie się w kręgu ludzi żyjących tym samym stylem, wyznających te same poglądy na świat, tak samo oceniających „odmieńców” ma oczywiście swoje plusy. Dzieciom jest łatwiej poruszać się w takim wirtualnym kloszu. Problem w tym, że wcześniej czy później, zderzą się z realnym światem. I to nie będzie ani miłe, ale zdrowe. Tak dla samych dzieci, jak i świata.

"My też nikogo nie skreślamy, nie potępiamy. Nie uważamy, że ten człowiek jest zły, skreślony i nie ma szans. Natomiast chcemy od małego uczyć nasze dzieci, że mama i tata, rodzina - to są wartości. I chcemy, żeby córka w takim środowisku rosła i później w swoim życiu to stosowała"
Małgorzata Terlikowska [2]
I tu wracamy do stwierdzenia profesor Magdaleny Środy. Nie istnieje prezydent łączący w sobie poparcie każdego światopoglądowego getta. Każdego, bo getto katolickich fundamentalistów nie jest wyjątkowe. To samo dotyczy zwolenników tezy zamachu w Smoleńsku 2010, fanów czy wrogów takiej a nie innej używki czy chociażby skrajnych propagatorów feminizmu. Im mniej platform umożliwiających porozumienie pomiędzy grupami, tym mniejsza szansa na prezydenta będącego prezydentem wszystkich Polaków. A patrząc przez pryzmat wywiadu z Małgorzatą Terlikowską, potrzeba jeszcze wielu pokoleń, aby taka głowa państwa mogła, przynajmniej teoretycznie, zaistnieć. A nawet abyśmy zaczęli pracować nad wzajemnym zrozumieniem i akceptacją. Choćby w wymiarze chrześcijańskim.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz