Powoli odchodzą do lamusa czasy, w których takie wartości
jak własne mieszkanie, praca czy rodzina trzymały nas w jednym miejscu, z
którym związaliśmy swoje życie. Odchodzą? Właściwie odeszły.
mem za: link licencja: (CC) Creative Commons |
Przybywa krajów, w których jesteśmy równie mile widziani,
jak obywatele innych państw, z definicji reprezentujący wyższą kulturę,
posiadający lepsze wykształcenie czy zasobniejszy portfel. Przeprowadzka jest
więc jak najbardziej możliwa i realna. Co zostawimy za sobą? Rodzina, z którą i
tak mamy czas spotkać się jedynie od święta, nie przejmie się specjalnie tym,
że wyprowadzimy się z Warszawy aż za Kraków. Np. do Grecji, Włoch czy
Hiszpanii. Zatęsknimy? Nie ma problemu! Za kilkaset złotych polecimy do kraju.
Praca? Zdalna, przez Internet. Języki? Szkoła obok szkoły, native speakerzy, zajęcia
w grupach albo indywidualne. Koszty życia tam? Porównywalne. Jeśli nie niższe.
Wady?
Kraje południa pozostają sporą niewiadomą, jeśli chodzi o
ich przyszłość gospodarczą. Nie wdając się w szczegóły, czy to Grecja, czy
Włochy, czy Hiszpania pozostaną w stagnacji gospodarczej jeszcze ładnych kilka
lat. Wychodzenie z obecnego kryzysu to również duże koszty społeczne. Spore
ryzyko prowadzenia firmy, wysokie bezrobocie, spadek poziomu usług publicznych,
wzrost przestępczości, rosnące podatki i opłaty. Można wyliczać bez końca. I
trzeba o tym pamiętać przy podejmowaniu decyzji. Z drugiej strony…
Z drugiej strony, czy nie zmierzamy w stronę kondycji państw
południa Europy? Coraz więcej elementów wskazuje na to, że Rzym, Ateny czy
Madryt są znacznie bliżej Warszawy niż nam się wydaje. Nie tylko w kategoriach
komunikacyjnych, ale także sytuacji ekonomicznej. Mamy mocniejszy system
bankowy, kryzys na rynku nieruchomości nie okazał się dramatyczny, gospodarka
zwalnia, ale również bez specjalnej dynamiki, bezrobocie utrzymuje się na
wysokim poziomie, ale dość stabilnym. Możemy spać spokojnie?
Absolutnie nie! Daleki jestem od czarnych wizji przyszłości
snutych przez niektórych ekonomistów, ale i bardzo sceptyczny, co do koncepcji głoszonych
przez polityków koalicji. Brak reformy finansów publicznych stawia nas w
bardzo, bardzo niekorzystnej sytuacji w przypadku załamania gospodarczego. Nie
jesteśmy w strefie Euro, więc nikt za nas umierał nie będzie. Wyprzedaż resztek
majątku narodowego, likwidacja OFE, wprowadzenie kolejnych opłat i podatków
zadziała na krótką metę, ale na dłuższą żadna polityczna siła nie przedstawiła
jakiegokolwiek spójnego i realnego programu. Nawet w zarysach. Bać się? Pewnie!
Nie ma nic gorszego niż brak wizji przyszłości i brak koncepcji
radzenia sobie z zagrożeniami, które już widać i które powoli zaczynają się
realizować. A przecież nie wspomniałem jeszcze o najważniejszym z zagrożeń, z
którym Polsce przyjdzie się zmierzyć. I nie będzie to szara strefa, deficyt,
dramat systemu emerytalnego czy rosnąca dziura budżetowa. Tym zagrożeniem jest
emigracja. Już nie podatkowa. Fizyczna emigracja obywateli, którzy teraz płacą
w Polsce podatki dochodowe, VAT w cenie cukierków, akcyzę w papierosach czy
ubezpieczenie zdrowotne liczone od pensji. A przy okazji statystycznie nie
chorują. Czy budżet i kraj są na to przygotowane?
Ależ skąd! Budżet oparty jest na koncepcji, że przychody
będą rosły. Zapewne ministerstwo finansów testuje wersje, w których przychody
maleją, inflacja rośnie a tym samym rosną wydatki. Tylko czy taki budżet uda
się domknąć nie spychając kraju na skraj bankructwa? Albo, parafrazując
Władysława Gomułkę, robiąc na tym skraju decydujący krok naprzód?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz