Zasadnicza koncepcja stojąca za systemem demokratycznym polega
na sprawowaniu władzy przez większość obywateli. Czy to bezpośrednim, czy za
pośrednictwem wybranych do tego celu przedstawicieli. Decyzje podejmowane są w
imię potrzeb, pragnień i wizji przyszłości określonych przez większość
społeczeństwa. Koncepcja słuszna. Chyba, że mówimy o demokracji parlamentarnej.
Na kilka tygodni stajemy się oczkiem w głowie polityków.
Kochają nas, współczują, są z nami na dobre i na złe. Po zakończonym głosowaniu
fundują nam pasjonujący wieczór dość przyziemnie nazwanym „wyborczym”, pełnym
merytorycznych dyskusji, zachwytów nad wyborcami, podziękowań, obietnic, radosnych
projekcji przyszłości bliższej i dalszej. A potem nastaje kolejny dzień.
"Myślę, że pan marszałek chciał być przede wszystkim lojalny w stosunku
do Prezydium Sejmu, do pani marszałek Kopacz i przyjął pozycję obrony
decyzji pani marszałek, ale zmienił stanowisko w słusznym kierunku"Leszek Miller, szef SLD
Wybrańcy narodu okazują się mieć mieszane uczucia w sprawach,
co do których byli zdecydowani. W sprawach, co do których mieli mieszane
uczucia są „otwarci na wszystkie propozycje”, a w sprawach w których byli „otwarci
na wszystkie propozycje” okazują się być fundamentalistami bez odrobiny
szacunku dla wyborców. Który po wyborach stał się bliżej nieokreślonym
elektoratem. W sumie dość wkurzającym, i gdyby nie podatki, pewnie okazałby
całkowicie nieistotny.
Po wyborach wybrańcy fundują nam „brak możliwości”, „czas na
zastanowienie”, „brak środków w budżecie”, „trudności organizacyjne” a nawet „wzięcie
pod uwagę różnych czynników” o których przy okazji kampanii wyborczej
zapomniano. I nie ma znaczenia, kto akurat zajmie więcej foteli w Sejmie.
Będzie tak samo. Co nieodmiennie przywodzi mi na myśl dwa cytaty. Parafrazując
Janusza Korwina-Mikke: „Kto słucha polityków sam jest sobie winien”. I druga
parafraza, swój rodowód wywodząca z drugiej strony Atlantyku, od Jona Stewarta:
„Politycy, zdaje się, że chcę wam powiedzieć że nie wiadomo kogo tu winić: was,
bo sprawiliście, że to wszystko wydawało się takie k**ewsko proste, czy nas, bo
w to uwierzyliśmy” [1 2].
Ale – na końcu tego czarnego, ponurego tunelu traktowania
społeczeństwa jak bezwolnych, bezmyślnych matołków do głosowania, pojawiły się
niewielkie, ale jednak światełka. Pierwszym była sprawa ACTA. Pomijając sedno jej
sprawy, rząd musiał zwrócić uwagę na opinię publiczną. Musiał zareagować,
przemyśleć swoje decyzje i nawiązać dialog społeczny, w którym wpływ opinii
publicznej musiał uznać. A na ACTA się nie skończyło.
mem za fot. Mateusz Baj / Agencja Gazeta) |
licencja: (CC) Creative Commons |
Sprawa nagród dla prezydium Sejmu. Kretyńskie wypowiedzi czy
to ministra sprawiedliwości Jarosława Gowina o „dotrwaniu do pierwszego”, marszałek
Kopacz „o zakładzie pracy” czy wicemarszałka Jerzego Wenderlicha warunkującej
oddanie części premii na cele charytatywne od podobnego kroku podjętego przez
dziennikarza prywatnej stacji radiowej wzburzyło Internautów. Na tyle, że
wicemarszałkowie, pod mniejszym czy większym naciskiem władz swoich ugrupowań,
postanowili oddać nagrody.
Fotoradary. Po ich przejęciu od gmin rząd Donalda Tuska postanowił
wszystkie wpływy z mandatów przekazać do budżetu. A kwota niemała, szacowana na
1,5 mld złotych. Po licznych protestach tak gmin, jak i kierowców, rząd zdanie
zmienił. Pieniądze z fotoradarów przekaże na drogi [3]. Dlaczego dopiero teraz?
Oprócz stosów negatywnych wpisów na portalach nic w sprawie się nie zmieniło.
Można więc postawić tezę, że Donald Tusk czyta. To dobry znak na przyszłość.
"Rozmawiałem z marszałkiem Kuchcińskim, on zawsze jest aktywny, jeśli
chodzi o wspieranie inicjatyw charytatywnych, pieniądze przekaże na te
cele. Nie otrzyma nagany za przyjęcie nagrody"Mariusz Błaszczak, szef klubu PiS
Ostatnia sprawa – ustawa o związkach partnerskich. Znów mamy
do czynienia z licznymi wpisami negatywnie odnoszącymi się do postawy 46 posłów
Platformy Obywatelskiej, skupionych wokół Jarosława Gowina [4]. Czy akcja
wysyłania maili z protestem, demonstracja, a właściwie zbiorowy spacer, pod
Sejmem, straszenie brakiem poparcia w najbliższych wyborach coś dadzą? I to
jest zagadka!
Spory dzielą się z grubsza na dwie zasadnicze grupy.
Pragmatyczne i ideologiczne. O ile spory pragmatyczne zawsze rozstrzyga bilans
zysków i strat, jak w kwestii fotoradarów, ACTA czy prezydialnych nagród, o
tyle spór ideologiczny pozostaje poza kwestiami politycznej ekonomii. Czy
Jarosław Gowin ugnie się pod naciskiem opinii publicznej i zrezygnuje z
uporczywego trzymania się katolickich, fundamentalistycznych dogmatów rodem z głębi
średniowiecza czy wybierze drogę ustępstw? Być może potraktuje to w kategoriach
zysków i strat, a być może pozostanie w strefie swych przekonań fundując
społeczeństwu brak ustawy uwzględniającej stan faktyczny, a problem zamiatając
pod dywan ideologicznego bełkotu.
mem za fot. Sławomir Kamiński, Agencja Gazeta) |
licencja: (CC) Creative Commons |
Z kolei premier, Donald Tusk, stosując powyższy podział,
kieruje się jedynie politycznym bilansem. Z jednej strony pozostawienie
Jarosława Gowina w rządzie oznacza, że automatycznie podpisuje się pod
stosunkiem swojego ministra sprawiedliwości do społeczeństwa. Oraz pod jego
chorymi wypowiedziami. Z drugiej strony dymisja oznacza w praktyce nowe wybory.
Po których Platforma będzie miała problem ze stworzeniem rządu. Donald Tusk
musi brać to pod uwagę kierując się zasadą stabilności państwa.
Osobiście zaryzykowałbym reorganizację Platformy
Obywatelskiej. Koncepcja partii, która ma określony program a której każdy poseł
głosuje jak mu się podoba nie ma szans przeżycia. Jeśli z losów ustawy o
związkach partnerskich płynie jakaś nauka, to właśnie ta –skończyła się
społeczna apatia. Jeśli politycy uporczywie będą lekceważyli społeczeństwo,
społeczeństwo będzie uporczywie wywierać presję na politykach. I wiecie co? Wygra.
Donaldzie, Donku, Premierze. Teraz jest z kim przegrać – z Internautami.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz