Instytut Myśli Państwowej. Nowa idea starego Romana
Giertycha otaczająca czułym ramieniem wszystkich braci „po mandacie”, zawieszonych
w politycznej niepewności. Czyli think tank po polsku.
Donald Tusk ogłosił wprowadzenie zmian w rządzie, po czym
zgodnie z planem zaszył się w jakimś gabinetowym odludziu, pozostawiając politycznej
scenie i jej komentatorom szerokie pole do spekulacji. Jarosław Kaczyński
zajmuje się budowaniem gabinetu cieni próbując przyklejać do profesora Glińskiego
kolejne naklejki, a reszta „klasy” politycznej, zmęczona całotygodniowym
wmawianiem elektoratowi, że Janusz Palikot się skończył, odpoczywa. Albo knuje
plany na nowy tydzień. Na szczęście zawsze jest Roman Giertych.
mem za dziennikzachodni.pl |
licencja: (CC) Creative Commons |
Były wicepremier w dwóch rządach, były minister edukacji,
były szef Ligii Polskich Rodzin, były szef Młodzieży Wszechpolskiej, były poseł
dwóch kadencji. Uparcie promujący, by nie rzec narzucający, katolicki styl
życia narodowi w czasie IV RP. Tak polskiemu, jak i społeczności unijnej.
Pomysłów miał wiele, Internet zawiesił na nim setki psów, z czego większość jak
najbardziej zasłużenie. Większość, bo jak zauważył dawno temu prawicowy dziennikarz,
publicysta, pisarz science fiction i wróg PO, Gazety i Michnika zaprzysięgły,
Rafał Ziemkiewicz: „Owszem, strzelając wciąż nowymi pomysłami, zdołał parę razy
wymyślić coś sensownego, ale wynikało to wyłącznie z rachunku
prawdopodobieństwa” [2]. Problem w tym, że te statystyki nie wypadają zbyt
okazale, i więcej trafionych pomysłów uzyskałby znany z serialu o pingwinach
lemur katta rzucający kośćmi. Na obronę ministra należy dodać, że niewiele
lepsze.
Ale polityka ma to do siebie, że obraz, jaki budował sobie jej
dowolny przedstawiciel przez lata, bez względu na absurdalność wygłoszonych tez
i podjętych działań, może zostać zmieniony za pomocą prostych czarów. Potrzebne
są jedynie: nowy pomysł na wizerunek i wolne media. Nie tyle wolne w sensie
metaforycznym, co dosłownym. Spustoszenie informacyjne, które zaaplikował nam
premier Tusk i reszta polityków całkowicie spełnia wymagania wolnych mediów.
Roman Giertych postanowił wypełnić tę pustkę, prezentując nowego Romana
Giertycha. Oazę mądrości.
Oaza mądrości zaproponowała nam budowę swego rodzaju „think-tanku”,
bez zbędnych ceregieli awansowanego do Instytutu Myśli Państwowej. Z definicji
organizacji biorącej aktywny udział w debacie publicznej, prowadzącej różnego
rodzaju badania, tworzącej analizy nastawione na realny opis problemów i
wskazywanie ich rozwiązań. Z braku jednej, ogólnie przyjętej definicji,
powyższe przybliżenie wydaje się wystarczające. W sumie idea piękna i szczytna.
Ale to Giertych. Nie może być ani piękna, ani szczytna.
"Nie będzie żadnej partii, myśmy to przedstawili w deklaracji. Nie jest to pomysł na partię polityczną, i w partię się to nie przekształci. (…) Nie oznacza to jednak, że ludzie z Instytutu nie będą chcieli być aktywni w bieżącej polityce, tego nie można wykluczyć i nikomu zakazać"
Roman Giertych [1]
Roman Giertych [1]
W teorii skład think tanku powinni stanowić specjaliści z
najwyższej półki, biorący udział w jego pracach pro publico bono. Roman
Giertych takich znalazł. Oprócz niego samego, trzon będą stanowili: Kazimierz
Marcinkiewicz, były premier o wspaniałej historii w IV RP, który nie za bardzo
wie, co ze sobą zrobić. Jacek Żalek, bliski kolega Jarosława Gowina od krzewienia
wartości katolickich w ustawodawstwie, Jan Filip Libicki, senator klubu PO, w
skrócie jak Żalek, Michał Kamiński, kiedyś bliski współpracownik Lecha i Jarosława
Kaczyńskich, obecnie europoseł politycznej efemerydy, PJN. Leszek Moczulski, o
którym ostatnio było głośno w połowie pierwszej dekady XXI wieku, więc trudno
cokolwiek powiedzieć. I Stefan Niesiołowski. Zastanawiające.
Politycy w Polsce nie podejmują decyzji od polityki
oderwanych. Czyli, upraszając, od przejęcia władzy. Nawet sam Giertych
przyznaje, że „ludzie z Instytutu nie będą chcieli być aktywni w bieżącej
polityce, tego nie można wykluczyć i nikomu zakazać” [1]. Pomimo szczytnych
idei, nawiązujących do „głupiejącego” dziennikarza sportowego, Krzysztofa
Stanowskiego [3], pomimo chęci zajmowania się sprawami odległymi przeciętnemu
Kowalskiemu jak powołanie strefy wolnego handlu między UE i USA, skład
Instytutu Myśli Państwowej nie wskazuje na możliwości prowadzenia rzetelnych,
profesjonalnych badań i analiz. Skład odzwierciedla coś innego. Znaleźli się w
nim politycy, którzy z dużą dozą prawdopodobieństwa nie znajdą się na żadnych
listach wyborczych.
O ile większość z członków tanku (dla zachowania rzetelności
bez „think”) ma po temu w pełni uzasadnione obawy, o tyle Niesiołowski, pomimo
mojej całej niechęci dla niego jako posła i jako człowieka, wydawał się być
pewniakiem na listach PO. Łatwo uzasadnić brak miejsc dla Jacka Żalka czy Jana
Filipa Libickiego. Podobnie jak dla Gowina, który zapewne do Instytutu
Giertycha dołączy, jeśli dostanie dymisję. Ale Niesiołowski? W sumie dobrze się
stanie dla wizerunku partii, jeśli odejdzie do konkurencyjnych organizacji
pełnych podobnych sobie mistrzów zdrowego rozsądku, szacunku dla opinii innych
i kultury słowa. Ale jego udział mnie zaskoczył.
Kto jeszcze dołączy się do Instytutu Myśli Państwowej?
Dowiemy się w środę. Zakładam roboczo, że prawicowo-katolickie badania i
analizy tanku, wykazujące oczywistą konieczność oparcia państwa o katolickie
fundamenty zyskają wiele nowych, znanych, aczkolwiek chwilowo wykluczonych z list
wyborczych, twarzy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz