niedziela, 17 lutego 2013

Co Roman Giertych buduje?

Instytut Myśli Państwowej. Nowa idea starego Romana Giertycha otaczająca czułym ramieniem wszystkich braci „po mandacie”, zawieszonych w politycznej niepewności. Czyli think tank po polsku.
 

Donald Tusk ogłosił wprowadzenie zmian w rządzie, po czym zgodnie z planem zaszył się w jakimś gabinetowym odludziu, pozostawiając politycznej scenie i jej komentatorom szerokie pole do spekulacji. Jarosław Kaczyński zajmuje się budowaniem gabinetu cieni próbując przyklejać do profesora Glińskiego kolejne naklejki, a reszta „klasy” politycznej, zmęczona całotygodniowym wmawianiem elektoratowi, że Janusz Palikot się skończył, odpoczywa. Albo knuje plany na nowy tydzień. Na szczęście zawsze jest Roman Giertych.

mem za dziennikzachodni.pl
licencja: (CC) Creative Commons
Były wicepremier w dwóch rządach, były minister edukacji, były szef Ligii Polskich Rodzin, były szef Młodzieży Wszechpolskiej, były poseł dwóch kadencji. Uparcie promujący, by nie rzec narzucający, katolicki styl życia narodowi w czasie IV RP. Tak polskiemu, jak i społeczności unijnej. Pomysłów miał wiele, Internet zawiesił na nim setki psów, z czego większość jak najbardziej zasłużenie. Większość, bo jak zauważył dawno temu prawicowy dziennikarz, publicysta, pisarz science fiction i wróg PO, Gazety i Michnika zaprzysięgły, Rafał Ziemkiewicz: „Owszem, strzelając wciąż nowymi pomysłami, zdołał parę razy wymyślić coś sensownego, ale wynikało to wyłącznie z rachunku prawdopodobieństwa” [2]. Problem w tym, że te statystyki nie wypadają zbyt okazale, i więcej trafionych pomysłów uzyskałby znany z serialu o pingwinach lemur katta rzucający kośćmi. Na obronę ministra należy dodać, że niewiele lepsze.


Ale polityka ma to do siebie, że obraz, jaki budował sobie jej dowolny przedstawiciel przez lata, bez względu na absurdalność wygłoszonych tez i podjętych działań, może zostać zmieniony za pomocą prostych czarów. Potrzebne są jedynie: nowy pomysł na wizerunek i wolne media. Nie tyle wolne w sensie metaforycznym, co dosłownym. Spustoszenie informacyjne, które zaaplikował nam premier Tusk i reszta polityków całkowicie spełnia wymagania wolnych mediów. Roman Giertych postanowił wypełnić tę pustkę, prezentując nowego Romana Giertycha. Oazę mądrości.

Oaza mądrości zaproponowała nam budowę swego rodzaju „think-tanku”, bez zbędnych ceregieli awansowanego do Instytutu Myśli Państwowej. Z definicji organizacji biorącej aktywny udział w debacie publicznej, prowadzącej różnego rodzaju badania, tworzącej analizy nastawione na realny opis problemów i wskazywanie ich rozwiązań. Z braku jednej, ogólnie przyjętej definicji, powyższe przybliżenie wydaje się wystarczające. W sumie idea piękna i szczytna. Ale to Giertych. Nie może być ani piękna, ani szczytna.

"Nie będzie żadnej partii, myśmy to przedstawili w deklaracji. Nie jest to pomysł na partię polityczną, i w partię się to nie przekształci. (…) Nie oznacza to jednak, że ludzie z Instytutu nie będą chcieli być aktywni w bieżącej polityce, tego nie można wykluczyć i nikomu zakazać"
Roman Giertych [1]
W teorii skład think tanku powinni stanowić specjaliści z najwyższej półki, biorący udział w jego pracach pro publico bono. Roman Giertych takich znalazł. Oprócz niego samego, trzon będą stanowili: Kazimierz Marcinkiewicz, były premier o wspaniałej historii w IV RP, który nie za bardzo wie, co ze sobą zrobić. Jacek Żalek, bliski kolega Jarosława Gowina od krzewienia wartości katolickich w ustawodawstwie, Jan Filip Libicki, senator klubu PO, w skrócie jak Żalek, Michał Kamiński, kiedyś bliski współpracownik Lecha i Jarosława Kaczyńskich, obecnie europoseł politycznej efemerydy, PJN. Leszek Moczulski, o którym ostatnio było głośno w połowie pierwszej dekady XXI wieku, więc trudno cokolwiek powiedzieć. I Stefan Niesiołowski. Zastanawiające.

Politycy w Polsce nie podejmują decyzji od polityki oderwanych. Czyli, upraszając, od przejęcia władzy. Nawet sam Giertych przyznaje, że „ludzie z Instytutu nie będą chcieli być aktywni w bieżącej polityce, tego nie można wykluczyć i nikomu zakazać” [1]. Pomimo szczytnych idei, nawiązujących do „głupiejącego” dziennikarza sportowego, Krzysztofa Stanowskiego [3], pomimo chęci zajmowania się sprawami odległymi przeciętnemu Kowalskiemu jak powołanie strefy wolnego handlu między UE i USA, skład Instytutu Myśli Państwowej nie wskazuje na możliwości prowadzenia rzetelnych, profesjonalnych badań i analiz. Skład odzwierciedla coś innego. Znaleźli się w nim politycy, którzy z dużą dozą prawdopodobieństwa nie znajdą się na żadnych listach wyborczych.

O ile większość z członków tanku (dla zachowania rzetelności bez „think”) ma po temu w pełni uzasadnione obawy, o tyle Niesiołowski, pomimo mojej całej niechęci dla niego jako posła i jako człowieka, wydawał się być pewniakiem na listach PO. Łatwo uzasadnić brak miejsc dla Jacka Żalka czy Jana Filipa Libickiego. Podobnie jak dla Gowina, który zapewne do Instytutu Giertycha dołączy, jeśli dostanie dymisję. Ale Niesiołowski? W sumie dobrze się stanie dla wizerunku partii, jeśli odejdzie do konkurencyjnych organizacji pełnych podobnych sobie mistrzów zdrowego rozsądku, szacunku dla opinii innych i kultury słowa. Ale jego udział mnie zaskoczył.
Kto jeszcze dołączy się do Instytutu Myśli Państwowej? Dowiemy się w środę. Zakładam roboczo, że prawicowo-katolickie badania i analizy tanku, wykazujące oczywistą konieczność oparcia państwa o katolickie fundamenty zyskają wiele nowych, znanych,  aczkolwiek chwilowo wykluczonych z list wyborczych, twarzy.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz