sobota, 2 marca 2013

Wojna polska-polska pod flagą biało-tęczową.


Nie wojenka PO – PiS, nie SLD – Palikot, nie Kalisz – Miller, nie Tusk – Schetyna i nie cała masa mniej czy bardziej personalnych konfliktów, którymi polska polityka żyje, a nawet stoi. Nasz kraj coraz mocniej definiuje starcie na linii stosowania katolickich dogmatów w praktyce i otwartości w przeciwstawianiu się im.

za onet.pl
Powyższy nagłówek nie jest przypadkowy. Duża część społeczeństwa i większość prawicowych polityków kieruje się w życiu prywatnym i publicznym dogmatami, wprowadzonymi przez katolickie władze na przestrzeni ostatnich kilkunastu wieków. Dogmatami, które w taki czy inny sposób były potrzebne klerowi do zdobycia wpływów, władzy, majątków czy pozbyciu się konkurencyjnych schizm. Historia Kościoła to jedne z najgrubszych tomów związanych z opisem dziejów świata. I co więcej – tomów, do których stale dopisujemy nowe rozdziały. A najnowsze zapisy, wbrew tendencjom panującym na zachodzie Europy, są coraz mocniej związane z zapisami dotyczącymi funkcjonowania państwa.  


"Ja jestem starej daty i nie myślę się zmienić. Rozumiem, że są różni ludzie, różnej orientacji i mają prawo do swojej różności. Tylko niech nie wchodzą w organizację rzeczy przez wieki rozwiązanych"
Lech Wałęsa [2]
Obserwując scenę polityczną, spory ideowe w Sejmie czy koncepcje płynące z Kościoła i mediów Tadeusza Rydzyka [Czy Ojciec Rydzykniszczy polski Kościół?], trudno wyciągnąć inne wnioski niż te, że strona prokościelna jest silna, mocno okopana w swoich wierzeniach i w poczuciu racji oraz że skutecznie próbuje narzucać swoje zdanie grupom mniejszościowym, stojących w mniejszym czy większym stopniu w opozycji do zasad uznanych przez Kościół za nadrzędne.

Czy jedną z nich jest grupa otwarcie przeciwstawiająca się próbom narzucenia katolickich zasad całemu społeczeństwu? Czy może grupa zdeprawowanej mniejszości, kilku procent społeczeństwa uparcie domagających się spełniania swoich chorych postulatów? Czy może mniejszości, która próbuje narzucić swoje przekonania większości? Wymóc respektowanie swoich praw czy szacunek dla chorych zboczeń?

"Za legalizacją związków partnerskich kobiety i mężczyzny odpowiedziało się 85 proc. badanych, przeciw było 11 proc. Natomiast w przypadku związków osób tej samej płci możliwość sformalizowania relacji akceptowała jedna trzecia badanych (33 proc.), a trzy piąte (60 proc.) był jej przeciwna"
CBOS, luty 2013 [5]
Podobnie jak zwolennicy wprowadzania zasad katolickich do sfery profanum dzielą się na szereg grup różniących się w dalekosiężności swoich żądań, tak i opozycja do nich różni się w głębokości proponowanych rozwiązań nastawionych na realizację praw mniejszości w społeczeństwie. Na najbardziej ogólnych poziomach obu grup koncepcje przez nie prezentowane są dość proste. Po obdarciu otoczki filozoficznej zostaje nam żądanie zwiększenia wpływu religii katolickiej na strefę sacrum a z drugiej strony domaganie się zmniejszenie tego wpływu. Na pozór podział dokonany przeze mnie w nagłówku mija się więc z prawdą. Ale tylko na pozór.

"Tzw. Propozycja 8, czyli zakaz małżeństw osób tej samej płci w Kalifornii, narusza 14. poprawkę do konstytucji o gwarancji równych praw dla wszystkich "
Departament Sprawiedliwości USA w piśmie do Sądu Najwyższego w sprawie unieważnienia zakazu takich związków w Kalifornii, wprowadzonego w roku 2008. [6]
Mechanizmy, które stosuje Kościół od początku transformacji ustrojowej, stale zwiększając wpływ katolickich zasad na prawo a Kościoła na państwo, doprowadziły nas do chorego stanu, w którym w pełni uzasadnione jest domaganie się zmniejszanie tego wpływu. I tutaj pojawia się problem. O ile kler świetnie radzi sobie z realizacją swoich planów trzymania państwa w ryzach uzyskanych przywilejów, o tyle państwo ma poważny kłopot w ich zmniejszaniu i wprowadzaniu bardziej liberalnych zasad życia. Przykładami są między innymi sprawa aborcji, związków partnerskich, Konkordatu, religii w szkołach, in vitro. Przyczyną tego nawet nie jest niechęć czy brak odwagi liberalnej części polityków do wprowadzania zmian, ale poparcie dla partii politycznych, w zdecydowanej większości skierowanej ku prawicy i centroprawicy. A w konsekwencji odpowiadający takiemu stanowi podział mandatów w Parlamencie w dużej mierze uniemożliwiający prowadzenie nowoczesnej polityki społecznej. Co było ostatnio do zaobserwowania przy okazji sejmowych, i poza sejmowych, debat nad projektami ustaw o związkach partnerskich.

Wpływ Kościoła na porządek prawny nie jest konsekwencją miłości Polaków do prawicy. Wpływ Kościoła na społeczeństwo jest przyczyną takiego a nie innego stanu polskiej sceny politycznej. Swoje trzy grosze dorzuca też sytuacja na coraz bardziej oderwanej od realiów lewicy, miotającej się wewnątrz własnych sporów. De facto, przeciwnicy narastania wpływu Kościoła i zwolennicy liberalizacji prawa w kategoriach społecznych nie mają wielu opcji wyrażania swojego sprzeciwu. A otwartość w przeciwstawianiu się katolickim dogmatom w życiu jest jedną z niewielu możliwości, jakie pozostają.

Dlatego jestem pełen podziwu dla akcji „Rodzice, odważcie się mówić” [1]. To oczywiście nie zmieni ani nastawienia fundamentalistów do kwestii tolerancji i równouprawnienia, co jak zwykle z wrodzonym sobie wdziękiem wyraził Lech Wałęsa [2]. Ale być może zmobilizuje sporą część społeczeństwa, która biernie przygląda się zmianom zachodzącym w Polsce. Może uda się ruszyć ich do wyborów, może dzięki temu pojawi się możliwość realnego odsunięcia Kościoła od wpływu na państwo. I może przełoży się to na zmiany w prawie dostosowane do społeczeństwa XXI wieku?



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz